literature

Co gryzie Gilberta B. - III (koniec)

Deviation Actions

Ame96's avatar
By
Published:
4.5K Views

Literature Text

Szedłem z dumnym wyrazem twarzy szpitalnym korytarzem. Brzmi jak początek kiepskiego rapu, ale tak było. I wcale nie jest łatwo mieć dumny wyraz twarzy, kiedy nosi się szpitalne wdzianko podwiewające różne takie strategiczne miejsca. Ale musiałem wyglądać twardo, dookoła mnie pełno było pielęgniarzy i pielęgniarek którzy, jak niedawno się dowiedziałem, w ukryciu należeli do mafii chcącej wysadzić w kosmos pół kraju.
Oni nie wiedzieli że ja wiem. Dowiedziałem się dzięki wrodzonemu sprytowi, ponadprzeciętnej inteligencji i niebywałej zdolności kalkulacji. Na monitoringu zauważyłem tatuaże na ich ciałach. Niewielkie smocze łby symbolizujące przynależność do mafii, z którą razem z moją rodziną walczymy od pokoleń. Ród Beilshmidt już od początków XVII wieku borykał się z problemem przestępczości na początku w kraju, a potem na świecie. Od dziecka byliśmy szkoleni do walki z tym jednym zgrupowaniem. Dzięki nam zwykli obywatele są bezpieczni. Sęk w tym, że przyjechałem do tego zakładu psychiatrycznego żeby mnie nie znaleźli… A oni najwyraźniej trzymają mnie w szachu. Trzeba to załatwić szybko, zanim się zorientują że przejrzałem ich plan.
Nie to żebym już to zrobił. Znaczy, wiem że chcą zrobić mi coś złego. Ale nie wiem jeszcze co. Dowiem się. Serio.
Najspokojniej jak tylko potrafiłem wszedłem do pokoju i  zamknąłem za sobą drzwi. Na łóżku siedział Feliks, mój porąbany współlokator. Mieszkam z nim od kilku tygodni  a wciąż nie wiem, z jakiego powodu zamknęli go w wariatkowie. Mam przykre przeczucia że był jakimś podglądaczem, albo ekshibicjonistą-gwałcicielem i dlatego nie chcą mi powiedzieć. Mimo wszystko ciekawość zżera mnie od środka…
- I co tam?- zapytał znad kolorowanki.
Zanurkowałem pod swoje łóżko. Otworzyłem tekturowe pudełko i sprawdziłem czy jego zawartość jest na miejscu. Pistolet z jednym nabojem, który przywiozłem jeszcze z domu- jest. Krążek, który w istocie jest nadajnikiem GPS wysyłającym sygnał o moim położeniu, a który w jakiś sposób podłożyli mi mafiosi do mojej MP3- jest.
- Nico. Muszę pomyśleć.
Usiadłem na swoim łóżku. Blondyn patrzył na mnie uważnie, przygryzając niebieską kredkę. Jakby zastanawiał się, w którym momencie chęć działania zwycięży nad lenistwem. Ale ja naprawdę musiałem coś zrobić! Ludwig ni cholery nie odczytuje moich jasnych przekazów! Nie mogę przecież zadzwonić do niego i powiedzieć „Ej stary, czaisz że ci wszyscy ludzie to członkowie mafii?”, bo dosypaliby mi czegoś do owsianki, a potem obudziłbym się goły przypięty do stołu chirurgicznego, a dookoła mnie staliby ludzie z imadłami zbliżając się niebezpiecznie blisko mojej pupy…
Miewam czasami takie koszmary, ale zatrzymajcie tę informację dla siebie.
Poważnie, dzwoniłem do Luda i chciałem mu jakoś powiedzieć, że jestem w niebezpieczeństwie. No ale on zawsze był tym mniej inteligentnym bratem.
- Ludi. W gnieździe zalęgły się robale.
- Was?
- No robale.
- Gilbert, wszystko gra?
- Kh… Zbierają się burzowe chmury, rozumiesz?
- A u nas piękna pogoda.
- Zły orzeł wylądował!
- …
- Dobra Ludwig, skup się. Masz coś do pisania? To pisz. M jak Marcelina, A jak Agnieszka, F jak Felicja, I jak Izabela, A jak Alina. Czaisz?
- Czekaj, flamaster się wypisał…
I weź tu kurna pracuj w takich warunkach. Jednak młodszy braciszek nie jest zbyt podobny do mnie, nie ma tego sprytu i wyczucia. Ciężko wymagać od niego wszystkiego, no ale gdyby był odrobinkę bardziej kumaty, wszystko byłoby znacznie prostsze.
- Oni mogą zrobić ci krzywdę, prawda?
Feliks popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami. Nie mogę pozwolić, żeby i jemu coś się stało. Może i ześwirowany przygłup, ale jakoś tak polubiłem go. Dobry z niego kompan. Pomógł mi już nie raz, w końcu to on odwrócił uwagę strażników kiedy buszowałem w monitoringu. Poza tymi chwilami kiedy mam ochotę wywalić go za okno, jest całkiem milusi.
- Mogą- pokiwałem głową- dlatego muszę jak najszybciej stąd prysnąć.
Oderwał się od kolorowanki, wstał i podszedł do mnie.
- MY musimy prysnąć.



Stołówka w porze obiadu tętniła życiem. W pobliżu kuchni pacjenci tłoczyli się próbując zagarnąć swoją porcję i jeszcze kawałek porcji sąsiada. Szara breja (słyszałem że jej tutejsza nazwa to „Salowa zwymiotowała”) bryzgała na lewo i prawo. Gdzieś w tle słychać było również Arthura wydzierającego się na wszystkich bo blokowali przejście dla jednorożca. Jakiś rudy pielęgniarz karmił Torisa zakutego w kaftan bezpieczeństwa i patrzącego tęsknie na nóż. Antonio usiłował wymusić na kucharce podanie mu jakiegoś jędrnego pomidorka. Niektórzy jedli w milczeniu, inni rozmawiali, a jeszcze inni rozmawiali z powietrzem, krzesłami, solniczkami… Ale powiem wam, że już się zacząłem przyzwyczajać. I już nawet ta szara breja wywoływała odruchy wymiotne tylko przy pierwszym kęsie.
- Moglibyśmy na przykład przeczekać teraz kilka tygodni, zobaczyć co kombinują i wtedy zadziałać- powiedziałem cicho do Feliksa, pochylony nad talerzem
- No a jak oni coś bardzo niefajnego kombinują? Że na przykład obudzisz się w nocy przykuty do łóżka?- zapytał
Przed oczami stanęło mi imadło z moich koszmarów.
- Racja…
Cholera, musiałem kupić sobie trochę czasu. Już pal licho tych mafiosów, ja chciałem się dowiedzieć dlaczego Felka zamknęli w domu wiecznej radości! Pasował do tego miejsca idealnie- coś było z nim nie tak, ale za Chiny ludowe nie mogłem sobie uświadomić w czym tkwi jego problem. Mały upierdliwy blondynek.
- Albo mogę trochę poszperać jeśli chcesz. – bawił się jedzeniem na talerzu - Znaczy, dowiem się kto jest w to wmieszany i takie tam…
Pokiwałem głową zainteresowany jak najbardziej jego ofertą. Poprawiłem się na krześle i moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem faceta w kitlu. Od razu odwróciłem wzrok. Po chwili zauważyłem że jakaś babka obok też się na mnie gapi. Zmarszczyłem brwi, naśliniłem palec i obtarłem kąciki ust. Co jest, ujebałem się czymś…?
Poczułem gęsią skórkę kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że oczy wszystkich ludzi z personelu skierowane są na mnie.
Wsunąłem się głębiej w krzesło i dyskretnie rozejrzałem. Ci wszyscy ludzie niby wykonywali swoje codzienne czynności, ale przy tym nie spuszczali ze mnie wzroku. Zacisnąłem zęby. O co tutaj chodzi?!
- Feliks - mruknąłem – nie oglądaj się teraz, ale wszyscy na mnie patrzą.
Zgadnijcie. No rozejrzał się baran jeden.
Zero konspiracji. Całe życie z debilami.
- Chodźmy stąd, jak gdyby nigdy nic.
A więc wstaliśmy, odnieśliśmy naczynia, minęliśmy inne stoliki i, patrząc prosto przed siebie, ruszyliśmy w stronę korytarza. Niepokoiła mnie tylko ta nagła cisza dookoła. Coś wisiało w powietrzu. Coś bardzo niedobrego.
Nie myśl o imadle.

- Co to do jasnej cholery jest?!
Na moim łóżku leżał jakiś przyrząd. Zbliżyłem się do niego bardzo ostrożnie, rzuciłem w niego poduszką na wypadek gdyby był bombą reagującą na ruch. Nic się nie stało więc wziąłem to do ręki i przypatrzyłem się uważniej. Podłużny kształt, trochę węższy z jednej strony. I mały ekranik. Nic się na nim nie wyświetlało. Popukałem palcem. Nic.
- Co to może być?
Odwróciłem się w stronę Feliksa. Ten jednak nie patrzył na zawartość moich rąk tylko na mnie. Miał nieodgadnioną minę. Jakby się nad czymś zastanawiał. Ta, uważajcie bo uwierzę że ten kretyn mógłby o czymś tak uparcie myśleć. Przecież jego współczynnik inteligencji waha się koło zera.
Zaraz, to wygląda znajomo…
- Lud odczytał mój przekaz i wysłał mi broń…?
Machnąłem parę razy dłonią, ale ku mojemu zawodowi nie wysunęło się żadne ostrze ani nie pojawiła się wiązka laserowa. Mimo wszystko czułem, że to może być coś przydatnego. Myśl Gilbo, myśl.
- Felek, weź ty spróbuj.
Blondyn jednak odsunął się i schował ręce za plecy, najwidoczniej bardzo nie chcąc brać ode mnie tego czegoś. Pewnie się bał. Hehe.
- Może zadzwoń do brata i po prostu go o to zapytaj?- zasugerował
W sumie, niegłupi pomysł. Nawet Felek może mieć czasami jakieś przebłyski. Jest dla niego nadzieja. Mimo wszystko jakoś dziwnie się zachowuje. Wygląda na to że niedługo pęknie i się dowiem co mu dolega. Będę się z tego śmiał, bo to pewnie bardzo zabawne. Potem ucieknę, a w drodze do domu poderwę jakąś cycatą blondynkę i zabiorę ją ze sobą  jako trofeum.
Tak. Tak zrobię.



Doszedłem do wniosku że nie ma co owijać w bawełnę. Trzeba Ludiego zapytać prosto z mostu o tę broń. W końcu skoro mi ją podesłał to znaczy że sytuacja i tak jest poważna, trzeba działać. Pewnie niedługo przyśle do mnie jakieś posiłki. Nie zachowywałby się tak nieostrożnie gdyby nie było takiej potrzeby, znam mojego brata. Walczyliśmy ramię w ramię przez wiele lat. Dlatego też przestałem nadawać szyfrem i zapytałem od tak. Mimo wszystko, rozejrzałem się czy dookoła mnie nie ma jakichś gangsterów. I postawiłem Felka na straży. Nucił sobie pod nosem piosenkę ze smerfów i skakał po płytkach unikając złączeń i płytek o innych kolorach „bo to lawa”.
- Dobra Ludwig – zacząłem szeptem – przesyłka dotarła bez przeszkód. Powiedz mi tylko jak to działa.
Cisza po drugiej stronie.
- Halo? Halo, jesteś tam?
Cisza. Przerywają nadawanie. Skurwysyny.
- Ludwig?
- Tak tak, jestem – powiedział szybko – więc… Słuchaj, na razie nic nie rób, dobrze? Czekaj na mnie.
Usłyszałem jakieś szepty koło niego.
- No właśnie – kontynuował – Sytuacja jest poważna. Przyjadę do ciebie.
Uśmiechnąłem się.
- Dzięki Lud. Normalnie bym cię tak nie ściągał, ale tu się coś kręci.
- Jasna sprawa. Nie możemy oddać cię w ręce Mafii.
- Do zobaczenia.
- Cześć.
Ten Młody to jednak ma łeb. No i dobrze się stało. Teraz trzeba tylko przeczekać. Przeczekać i szykować się na ostateczne starcie. Bo to nie będzie miłe spotkanie.
- Dobra Feliks, możemy już…
Odwróciłem się, ale nikogo nie było obok. Nikt nie nucił ani nie skakał.
- Feliks?
Przeszedłem kilka kroków. Nic.
- Jeśli sobie ze mnie jaja robisz, osobiście dopilnuję żebyś dostał dziś w nocy czopki…
Tylko że dobrze wiedziałem, że nie robi sobie jaj. Nie było go. Porwali. Porwali Feliksa.



Kiedy przez wiele lat pracuje się w zawodzie agenta, niejednokrotnie znajduje się w sytuacji którą wiele osób określiłoby jako „bez wyjścia”. Moi drodzy, nie ma sytuacji bez wyjścia. Czasami tylko trzeba podejmować decyzje, których normalnie by się nie podejmowało. Takie życie wykształciło u mnie coś w rodzaju dodatkowego zmysłu. Każdy z nas, walczących w obronie ludzi, potrafi wyczuć, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, kiedy siły wroga zaczynają tryumfować… Dobra, to nie żadna moc. Każdy tak ma, no ale kurde. Dodajmy trochę patosu tej sytuacji. Ten kitel pacjenta mocno zaniża moją samoocenę, okej?
Przeklinając pod nosem wbiegłem do swojego pokoju. Feliksa tam oczywiście nie było. Zanurkowałem pod łóżko i wyciągnąłem ze skrytki jedyne rzeczy, jakie mógłbym teraz wykorzystać. Niewielki pistolet z jednym, jedynym nabojem. Nożyk do obierania ziemniaków który ostatnio podwędziłem kucharce. Tajemnicze urządzenie pozostawione przez Ludwiga na moim łóżku. Chciałem zatknąć to wszystko za pas, ale przypomniałem sobie że pasa nie ma. Wrzuciłem więc przedmioty do kieszeni w kitlu. To szpitalne wdzianko mnie kiedyś dobije.
Ale zaraz wszystko się okaże. Albo tu zginę, albo zwyciężymy ostateczne starcie. Zaraz dojdzie do końca odwieczny bój między moją rodziną a Mafią.
Jakoś tego nie czuję. Może dlatego że jestem sam, w szpitalnym pokoju, ubrany w jakąś ścierę i nie mam na sobie gaci.
Nieważne.
Już miałem wychodzić kiedy zobaczyłem, że na łóżku Feliksa leży jakiś przedmiot. Rozpoznałem w nich walkie-talkie, które blondyn zrobił parę dni temu. Cóż, walkie-talkie to za dużo powiedziane, bowiem przede mną znajdowały się dwa plastikowe kubeczki połączone ze sobą dwumetrowym drucikiem. Pamiętam jak mi to pokazał…

- Feliks, ciebie naprawdę pojebało. Ja nie wiem co ty masz nie tak z głową, ale powinni zwiększyć ci dawkę leków.
Śmiałem się do łez obserwując jak blondyn z zapałem tłumaczy mi zalety swojego nowego produktu.
- Ekologiczny, energooszczędny, nietestowany na zwierzętach, niesprowadzany z Rosji… Gilbert, to machina idealna!
Też się śmiał, razem ze mną.
- Dobra, dawaj przetestujemy.
Wyszedłem na korytarz, wziąłem w dłoń jeden z kubeczków i zamknęliśmy drzwi tak, żeby drucik przeszedł pod nimi. Musieliśmy kucnąć, bo drut był zbyt krótki aby dokonać eksperymentu na stojąco.
- Raz, raz, raz…
Znowu się zaśmiałem. Owszem, słyszałem Feliksa, ale tylko dlatego że drzwi były ze sklejki. Ten wynalazek był tu zbędny, ale cóż. Trzeba mu było przyznać, że działało.


Przez cały wieczór gadał o tym jak to zawalił sitko z kuchni po czym rozłożył je na części pierwsze żeby uzyskać docelowy produkt – drut – oraz jak przez dwa dni odmawiał sobie kompotu truskawkowego do obiadu, aby wykorzystać przysługujące mu plastikowe kubeczki.
Dobrze się bawiłem słuchając jak opowiada mi o tym wszystkim z zaangażowaniem.
Mam nadzieję, że nic mu nie jest.
- Znajdę cię, przyjacielu.



Znajdowałem się przy głównym wejściu. To znaczy, nie tak blisko, skampiłem się za ścianą. Przy samym wejściu to aż roiło się od pielęgniarzy. Przypadek?
- Dawaj Ludi, szybciej…
Dłoń trzymałem na pistolecie, gotowy w każdej chwili rzucić się do ataku. Ten hol przypominał już pole bitwy, przed starciem. Tu było zbyt wielu ludzi jak na zwykły dzień. Nawet pacjenci najwidoczniej zaczęli czuć niepokój, bo zaglądali co chwilę z nietęgimi minami.
- … i sprawdzaliśmy też na stołówce. Nie ma go. Musiał gdzieś uciec.
Zastawiłem uszy.
- Domyślił się już dawno…
Dwoje pielęgniarzy przeszło tuż obok mnie. Wstrzymałem oddech, ale na szczęście nie weszli w korytarz na którym stałem. Ustawili się razem z innymi. Patrzyłem na to z niepokojem, trochę zmęczony. Mam nadzieję że Młody przywiezie swój kanciasty tyłek szybciej, bo jak nie to…
Nagle zobaczyłem coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
W białym, lekarskim kitlu stał mężczyzna o aryjskich, blond włosach.
Mój brat.
Z gangsterami.
- Ludwig!
Na mój okrzyk oczy wszystkich zebranych skierowały się na mnie. Wyszedłem z ukrycia z podniesionym pistoletem. Zastygli. Powolnym krokiem dumnie wyszedłem na środek. Niech na mnie patrzą. W takiej sytuacji nie można dać przeciwnikowi poznać, że jest się przerażonym. Nie, trzeba emanować pewnością siebie, sprawiać wrażenie, jakby miało się wszystkich w szachu. To może przesądzić o wygranej lub przegranej.
Brat pobladł na mój widok. Wciąż ciężko mi było uwierzyć, że Ludwig mógłby zdradzić naszą rodzinę i przejść na stronę wroga. Przecież wychowywaliśmy się razem. Był moim młodszym braciszkiem. Czułem, że widzi w moim spojrzeniu ból, bo lekko się zmieszał. Skoro on stoi po przeciwnej stronie barykady to oznacza, że pomoc nie nadejdzie. Bo nikt nie wezwał pomocy. Mam nadzieję, że nie zabił nikogo w domu… Vash, Rod, Lily…
Wycelowałem w niego broń. W tej pracy nie ma miejsca na sentymenty.
- Zabiję cię.
- Gilbert, zaczekaj.
Wiecie co? Nie zaczekałem. Po tym wszystkim co dla niego zrobiłem… Był moim młodszym braciszkiem! Opiekowałem się nim, nosiłem jego pieluchy, przebierałem się dla niego za Mikołaja… A on wysłał mnie do domu wariatów, żeby nie tylko mnie zabić, ale i ośmieszyć. Wolałbym żeby zabił mnie w domu. Bez tego całego pośmiewiska.
Nacisnąłem spust.
Ale nie rozległ się strzał, nie upadło żadne ciało, nie polała się krew.
Polała się tylko woda.
- Co jest, kurwa?
Nacisnąłem spust raz jeszcze. Jak daję słowo, z lufy wytrysnęła woda.
Dostałem pistolet na wodę.
DOSTAŁEM PISTOLET NA WODĘ.
No tak, tego się można było spodziewać. W końcu to Lud mi go dał. Odrzuciłem go w kąt.
- Gilbert, spokojnie. Nie ruszaj się.- Ludwig próbował do mnie podejść – Ty nic nie rozumiesz. Tak będzie lepiej dla nas obu…
- Nie zbliżaj się do mnie!
Odskoczyłem, ledwo zachowując przy tym równowagę. Zatoczyłem się, ale ustałem na nogach. Pielęgniarze powoli zbliżali się w moją stronę. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Prawdę mówiąc była tragiczna. Bardzo tragiczna. Nie wiedziałem co mi zrobią, kiedy mnie schwytają. Imadło to może być mój najmniejszy problem. Mogą chcieć wyciągać ze mnie informacje… W końcu byłem bardziej wtajemniczony niż mój brat. Chcieli mnie żywego. Gdyby było inaczej, już dawno by mnie zastrzelili. Ale nie dostaną mnie żywego.
To się musi skończyć tutaj.
Powoli wyciągnąłem z kieszeni nożyk do ziemniaków i przystawiłem go sobie do szyi. Nagle wszyscy się zatrzymali. Z satysfakcją stwierdziłem, że przejęli się moim posunięciem.
- Odłóż to, Gilbercie! – usłyszałem przerażony głos mojego brata
- Spokojnie, nic ci nie zrobimy!
- Proszę opuścić nóż!
Nie miałem zamiaru ich słuchać. Tylko że nagle usłyszałem z tłumu inny głos.
- Gilbert, zaczekaj.
Przede mną stał Feliks. Ha – pomyślałem – zrobili z ciebie zakładnika? Ale po chwili zrozumiałem, że to nie to. Stał spokojnie, jakby odgradzając cały ten tłum ode mnie. I wtedy wszystko stało się jasne.
Feluś jest moim aniołem stróżem.
- Przebacz mi moje grzechy… Nigdy więcej masturbacji.
- Co? Nie, Gilbert! Po prostu mnie posłuchaj. Odłóż ten nóż, dobrze?
- Powiedz mi teraz, Feliks! Ale jeśli ty też należysz do mafii… To poderżnę sobie gardło.
- Nie musisz… Gilbert, jesteś chory. Masz ciężki przypadek schizofrenii. Prawdę mówiąc, jesteś najcięższym przypadkiem jaki znał ten szpital.


- Dobra, powiedzcie mi o co tu do cholery ciężkiej chodzi.
Znajdowaliśmy się w pokoju higienistki, tym samym w którym odbyłem badania. Nawet pani higienistka, gruba kobieta o jeszcze grubszym głosie i wąsie stała w rogu. Oprócz tego byli tu też Ludwig, Feliks i kilku gangsterów.
Felek odetchnął.
- Jesteś pacjentem tego szpitala. Ale to tak naprawdę.
Zaśmiałem się.
- Żartuj. Widziałeś to wszystko co ja. Widziałeś, mają nawet znamiona na ramionach!
Zebrani popatrzyli po sobie.
- Nic nie mamy.
Koleś przy oknie pokazał mi ramię. Faktycznie nic tam nie było.
Ale nikt mi nie wmówi że jestem wariatem.
- Ale znamiona na brzuchu na pewno są! - Mam ich! Każdy mafiosa przy wejściu do tej sekty musi wypalić sobie znamię na brzuchu! – Pokazuj!
Facet nieco skonsternowany podniósł koszulę. Tak. Znak tam był!
- Aha! I co?!
Wyszczerzyłem się tryumfalnie. Ludwig westchnął.
- Gilbert, zobacz…
Podniósł swoją bluzkę. Też miał ten znak.
- Już się domyśliłem że należysz do Mafii, zdrajco.
- Nie, nie! Ty też to masz!
Nie zważając na to że pewnie wszystko mi było widać kiedy podniosłem tunikę, obejrzałem dokładnie swój brzuch. Znamię tam było.
- Kto mi to zrobił?! – zerwałem się na równie nogi – Jeszcze wczoraj tego nie było!
- Było, Gilbercie, bo to jest pępek.
- A faktycznie, mój błąd…
Podrapałem się po głowie, a opuszczając ubranie wypadło mi z kieszeni dziwne urządzenie, które znalazłem na łóżku.
- Pewnie wiecie też co to jest.
Z odpowiedzią przyszedł Feliks.
- Termometr. Miałeś go w dupie poprzedniej nocy.
- A z ciebie co taki mądrala? Ważniak się znalazł bo był ze mną w pokoju i teraz wszystko widział i o wszystkim wie?
- Właściwie, to… Pytałeś mnie dlaczego tu jestem, na co jestem chory. Otóż na nic. Jestem twoim prywatnym psychiatrą.
Chciałem się zaśmiać, ale wtedy inni lekarze uniżenie kajali się przed Felkiem, podali mu lekarski kitel który dostojnie ubrał. Włożył też okulary i spiął włosy. Wszystko to postarzyło go o jakieś dziesięć lat. Na plakietce przy kieszeni widniał błyszczący napis „profesor nadzwyczajny, doktor habilitowany Feliks Jan Łukasiewicz”.
- O ty chuju…
- Feliks zachowywał się głupio żebyś ty czuł się normalny, doceń to.- mruknęła jedna z pielęgniarek
Sucza.
- To dlaczego Ludi miał na sobie kitel?
- Bo w szpitalu nosi się kitel, kochaneczku – odpowiedziała higienistka
To ma sens.
- A to coś co siedziało w moim odtwarzaczu MP3? Ten srebrny krążek?
- To bateria…
- Ale… To czemu wszyscy się dzisiaj na mnie gapiliście rano?!
- Cóż… Dostałeś w nocy silne leki przeczyszczające. Chcieliśmy szybko interweniować w razie czego.
Spojrzałem na mojego brata. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
- Zrobiliśmy to dla twojego dobra.
- Dziękuję – westchnąłem – doceniam to.
- Teraz, kiedy udało ci się to wytłumaczyć, będzie tylko lepiej.
- Ale powiedz mi jeszcze, jak to się stało? Otruto mnie na którejś misji?
Cisza jak makiem zasiał.
- Gilbercie… - zaczął powoli Ludi – Nie jesteśmy agentami walczącymi z mafią. Prowadzimy sklep warzywny, pamiętasz? Belrzywniak.
Nie, w to już kurwa nie uwierzę!
- Mogliśmy leczyć cię w domu, ale odstraszałeś klientów…
Dobijcie mnie.
- Papa mówił że to przez rzepę która spadła ci na głowę kiedy byłeś mały. Zawsze było z ciebie dobre dziecko z wielką wyobraźnią.
Schowałem twarz w dłoniach. Tak to miało wyglądać? Jestem psychicznie chory, wymyśliłem sobie całą rzeczywistość dookoła mnie? A co jeśli nie ma też mnie? A co jeśli to jakiś wariat mnie sobie wymyślił? Może lepiej było naprawdę podciąć to gardło… Umrzeć z myślą, że jestem czegoś wart.
Poczułem czyjeś dłonie na swoich ramionach. To był Feliks.
- Już dobrze, Gilbercie. Przejdziemy przez to razem.



Tydzień później.
- I naprawdę zrobili z mojego powodu tyle zamieszania?
Toris pokiwał głową.
- Mówię ci, jak miałeś przyjechać to wszystkich postawili na baczność. Powiedzieli nam że mamy się obchodzić z tobą jak z jajkiem. Ivan to nawet poprosił żeby zamknąć go w izolatce, bo normalnie tak się bał że płakał nocami, a raz to podobno nawet łóżko zmoczył.
- Biedactwo…
Siedzieliśmy sobie z Torisem na stołówce i jedliśmy kolację. W tle grało radyjko, obok rozmawiali inni pacjenci. Spokojne, niedzielne popołudnie. Dokończyliśmy jedzenie, podziękowaliśmy grzecznie paniom kucharkom i poszliśmy w stronę naszych pokoi. Po drodze musieliśmy się tylko zatrzymać żeby przepuścić Fafika i Arthura. Pochwaliłem jednorożca, bo jakoś sierść mu bardziej lśniła. Pożegnałem się też z Torisem i wszedłem do swojego pokoju. Teraz, kiedy wyniesiono stąd łóżko Feliksa, było trochę więcej miejsca i wstawiono mi biurko. Miałem na nim lampkę, książki, papier i kredki. Ale wolałem łóżko Felka. Teraz jest mi trochę samotnie… Dobrze, że codziennie mnie odwiedza.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł doktor Łukasiewicz, a za nim łańcuszek pielęgniarek wpatrzonych w niego jak w obrazek.
- Dzień dobry, Gilbercie.
- Dzień dobry, doktorze.
- Jak tam się czujesz?
- A dobrze.
- Kupa była?
- Była.
Zanotował w mojej karcie tę ważną informację, sczytał jeszcze temperaturę ciała i inne pierdoły. Potem powiedział pielęgniarkom, żeby zaczekały na niego na korytarzu. Usiadł przy mnie na łóżku.
- Co u ciebie?
I tak, jak zwykle zaczynała się nasza normalna rozmowa. Gadaliśmy o pierdołach, obrabialiśmy tyłki pielęgniarkom, on obiecywał mi że odwiedzi mnie jeszcze później, ja obiecywałem mu że nie będę już więcej gryzł firanek. Upływało nam tak pół godzinki, potem przychodził znowu.
Wiecie co wam powiem? Nieważne że jestem wariatem. Jestem bardzo szczęśliwym wariatem, bo mam prawdziwego przyjaciela. Feliks zna mnie bardziej niż bym tego chciał i wciąż mnie lubił. Chyba to się liczy w życiu, prawda? Przyjaźń.
Na odchodne uśmiechnął się jeszcze do mnie.
- Uważaj na siebie.
Pomachał mi i zamknął drzwi.
Odmachałem mu i przeciągnąłem się. Zacząłem szykować sobie rzeczy do kąpieli, kiedy coś mnie tknęło. Od razu podszedłem do biurka, wyciągnąłem kawałek papieru i kredkę i zacząłem się zastanawiać.
Powiedział „uważaj na siebie”, trzynaście liter. U jest dwudziestą piątą literą alfabetu i występuje w tym zdaniu tylko raz. Mamy też przykład zmiękczenia S przez I, oraz B przez I. W w moim piśmie przypomina dwie góry do góry nogami, a niebo jest dzisiaj bezchmurne. Dodajmy do tego fakt, że na śniadanie był brokuł. Dwa razy cztery to osiem. A genufobia to lęk przed kolanami. Po połączeniu tych wszystkich faktów możemy złamać kod, którym posłużył się Feliks aby przekazać mi informację. Drżącymi dłońmi napisałem zdanie, którego bał się wypowiedzieć blondyn.
- Wiedziałem…
„Mafia to prawda. Uciekaj.”
Tadadadadada <3 Nareszcie, po tylu miesiącach wyczekiwania, wstawiam ten oto fic. Jest mi bardzo głupio że tak się ociągałam, ale nie mogłam się zmusić. Kiedy grałam w rp z Hetalią było mi jakoś łatwiej, a teraz... Cóż.

POLECAM przeczytać tego fanficka jeszcze raz, z wiedzą zdobytą wraz z przeczytaniem tego rozdziału. Naprawdę warto, niektóre smaczki umieściłam żeby można je było zrozumieć dopiero po zgłębieniu tej tajemnicy c:

Kochani, to może być ostatni fic do Hetalii. Nie chciałabym tego, bo mam jeszcze dużo pomysłów. Ale czasu brak, bo matura się zbliża wielkimi krokami. Więc jeśli nic nie pojawi się do początku roku szkolnego, pewnie nie pojawi się jeszcze dłuuugo. Tak więc jest to szansa żeby skomentować moje opowiadanie, bo ja bardzo lubię odpowiadać na wasze komentarze <3 Ogólnie miło mi się z wami gada, więc zapraszam też na PW c:

Dedykuję tego ficka wam wszystkim, za to że czekaliście tyle aż ruszę dupsko i uruchomię Worda.

No i mam nadzieję że się wam podobało c:
© 2014 - 2024 Ame96
Comments72
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In

Kiedy będzie następny ff ??????