literature

Rozowy kolor ZSRRu: VI- epilog

Deviation Actions

Ame96's avatar
By
Published:
3.7K Views

Literature Text

Mamy rok dwutysięczny któryśtam. Czyli od spłonięcia nie tak fajnego ZSRRowskiego domu minęło dużo, dużo lat. Właśnie dzisiaj jest rocznica. Co działo się z naszymi wspaniałymi bohaterami w tym czasie? Doprowadzili do całkowitego rozpadu tego, co Ivan nazywał „kwiatem socjalizmu". Pewnego wieczoru Toris po prostu nie wytrzymał, kiedy znów śmiali się z jego urojonej studni pełnej wódki (Rosja całkowicie wyparł się posiadanie czegoś takiego, a następnie własność swoją czule pożegnał i zasypał ziemią). Po Litwie odeszli pozostali. Od tamtego czasu gnają pociągiem „niepodległość".
Koniec poetyzmu. Minęło wiele lat, ale w końcu postanowili się ze sobą spotkać. Co z tego wyniknie?



Estonia wpatrywał się w siedzącą naprzeciwko Olenę. Starał się przeszyć ją wzrokiem. Nie wyszło, musiał przemówić.
- Oddaj ją.
- Nie mam jej.
Ukraina upiła herbatę z nadszczerbionego kubka. Za oknem słońce świeciło na ulice Lwowa. Eduard zacisnął pięści. Już się dowiedział, że Słowianka zaiwaniła mu bombę. Dowiedział się już tamtej nocy, kiedy zmyślnie wepchnęła sobie urządząnko w biust. No przecież jej wtedy nie wyciągnął. A powinien! Taka bomba by się teraz przydała… Podrasowałby i rozsadził Szwecję.
- Masz. Wiem, że masz!
- Serio nie mam. Już nie. - widząc zdziwienie na jego twarzy dodała- Czarnobyl…
Aż zapluł się herbatą.
- Nie mów!- magiczny banan nagle pojawił się na jego twarzy- Moja bomba zatruła Europę?!
Prychnęła. No co za debil cieszy się z takich rzeczy?
- No wiesz… Chowanie jej w elektrowni to nie był zbyt błyskotliwy pomysł…
Ale on już jej nie słuchał. Z radością patrzył gdzieś w dal. Jego marzenie się spełniło.



W tak dobrym nastroju nie był Rosja. Nerwowo poprawiał mankiety idąc w stronę kawiarenki, w której umówił się ze swoim seme.
Wróć. Z byłym seme.
Tak, niestety. Nie wyszło im.
Kilka dni po ugaszeniu pożaru, kiedy przenieśli się do nowego domu, a Polska, Prusy i Węgry wrócili do siebie, Ivan chciał sam zrobić pranie. I zrobił. Ale nikt mu nie powiedział, że białe pierze się oddzielnie od czerwonych. I tak oto dumny ZSRR paradował w różowych koszulach. Na początku Łotwa jakoś to znosił, ale kiedy wyszedł na miasto i nie dość, że nazwano go DZIECKIEM, które jest za niskie żeby wejść na kolejkę, to jeszcze DZIEWCZYNKĄ i zaproponowano mu pobawienie się lalą. Głowie Związku Radzieckiego.
Tego nasz wspaniały Łotysz znieść nie mógł. Niesiony emocjami po prostu trzasnął drzwiami wychodząc. Nie to, żeby opuścił Ivana pierwszy. W niedługim odstępie czasu Rosyjka został sam.
Hehe.
Ten śmiech był oczywiście wyimaginowanym głosem Polski, który w owej chwili pojawił się w głowie Rosjanina. Westchnął ciężko i usiadł przy stoliku. Zwijał serwetki zadumany nad czasami nie tak znowu odległymi. Raivis przyszedł co do sekundy tak, jak się umówili. Ah te ideały.
- Ivanie- usiadł z wdziękiem- Nic się nie zmieniłeś.
Braginski tylko zatrzepotał rzęsami zawstydzony. Gdyby to nie była aż taka siara pewnie wybuchnąłby dzikim „kyaaaah!". Ale opamiętał się. A szkoda, bo taki rosły mężczyzna zachowujący się jak słodka gimnazjalistka to byłby niecodzienny widok.
- Więc…- kontynuował- To już kolejny rok.
Obaj spuścili wzrok.
- Tak.
- No.
- No właśnie.
- Dokładnie tak.
- Kurwa…
Coś rozmowa im się nie kleiła. Nastała taka niezręczna cisza.
- Rosjo, przyszedłem tutaj tylko po to, żeby ci powiedzieć, żebyś nie robił sobie nadziei- wypalił Raivis
Świat Ivana właśnie legł w gruzach. Jak tamten dom. Tak, wszystko właśnie płonęło i zawalało się. I nic nie było w stanie tego odratować. Oj, marny twój los Rassija. Marny los…
- … stwierdziłem, że to byłoby nie w porządku w stosunku do innych, tak zatrzymywać siebie tylko dla jednej osoby- dodał
Ach, jaki on jest dobroduszny! Myśli o innych! No tak, to zrozumiałe, ale nie poprawiło humoru Rosjanina.
- No… Ale jeśli chcesz, ciągle możemy próbować wprowadzić cię w prawdziwe życie. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Poruszył znacząco brwiami. A w Wanię wstąpiła nowa nadzieja.



- Nie, nie, nie, nie!- zawyła Polska podtrzymując policzkiem słuchawkę- Noż kurwa! Nie obchodzi mnie jak mnie ochrzciłeś. To nie moja wina że płci własnej siostry nie potrafisz rozróżnić! … A co mnie obchodzi że nie zaglądałeś?! Nazywam się FELICJA, usraj się z tym Feliksem! Ahoj!
Rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko. Miała delikatnie powiedzieć Czechowi, że jej płeć jest z deczka inna niż mu się wydawało, a niechcący wyszło tak… Nieco mniej delikatnie. Oj tam.
Zorientowała się, że ktoś od dłuższego czasu puka do drzwi. Wiedziała, kto to. Umówiła się na to spotkanie.
- Cześć, Toris!- zawołała otwierając zamaszyście drzwi
- Cześć, Feliksie.- uśmiechnął się ciepło jej przyjaciel
Polska skrzywiła się lekko.
No tak. To może od początku… Pamiętacie ten romantyczny moment w którym Licia wpadł do studni? No dobra, nie był romantyczny. Ale chodzi o to, że dość mocno zarył główką o ścianę. Co za tym idzie- stracił pamięć. Nie pamiętał nic, co się działo miesiąc przed pożarem. Czyli nie pamiętał też, że Polska nie jest mężczyzną. Ani nie pamiętał, że ją kocha.
Głupek, nie?
Oczywiście zmyślili jakąś bajeczną historyjkę, czemu wpadł do studni. Że się na skórce od banana poślizgnął.  
Felicja straciła chęć na pokazywanie mu swojej kobiecości. Postanowiła się przygotować. A gdy upadł Związek Radziecki, wiedziała. Że to już ten moment. Ale jeszcze z nim nie rozmawiała, bo jakoś nie było czasu. Zmobilizowała się dopiero jak jakieś dziecko w parku powiedziało do niej per „pani". Perspektywa starzenia się przypomniała jej, że nie udupiła sobie żadnego faceta na stałe.
Znaczy… Nie rozkochała w sobie.
Wymienili się jakimiś tam podstawowymi zwrotami grzecznościowymi „wyglądasz wspaniale" „kurwa, weź bo mnie zawstydzasz!". Zaparzyli herbatę, usiedli w salonie.
- Więc… O czym chciałeś porozmawiać- Litwa patrzył na niego z lekkim powątpiewaniem.
- No… Bo wiesz…
Felicja zagryzła dolną wargę. Cholera. Nie przemyślała tego wcześniej, a teraz nie wie co powiedzieć. Pfff. Ktoś mądry powiedział kiedyś… „Czyny mówią głośniej od słów", czy jakoś tak. A więc~
Nie zwracając uwagi na rosnące przerażenie w oczach Litwina stanęła na stole i uśmiechnęła się szeroko.
Ściągnęła spodnie.
- O mój Boże, Feliks! Ty… Ty się wykastrowałeś!



Puk. Puk. Puk.
Eliza stała przed drzwiami do domu Gilberta. Nerwowo ściskała w dłoniach pakunek i rzucała spojrzenia na drzewa rosnące koło domu. Zastanawiała się, czy on z nimi… A, nie ważne.
Otworzył jej Prusy. W codziennym ubraniu, z usmarowanymi czymś rękoma, nieuczesany i ze zdziwionym wyrazem twarzy. No tak. Nie zapowiadała tej wizyty.
- Elka!- zawołał po chwili z uśmiechem- Dawno się nie widzieliśmy!
- Tak… Pomyślałam, że wpadnę do starego przyjaciela i pogadamy.
Zmarszczył brwi. Prawidłowo niuchał podstępu. Tak naprawdę Węgierka chciała tylko się pośmiać z jego fetyszy.
- Masz, kupiłam ci coś.
Z niecnym uśmieszkiem przyglądała się jak jej germański towarzysz rozrywa papier (kolorowy, wykosztowała się) i z lekkim zdumieniem patrzy na…
- … „Atlas drzew"?- zapytał
Uśmiechnęła się słodko i zatrzepotała rzęsami.
- Chciałam ci tylko to dać, bo przechodziłam obok. Wiem że lubisz…
Aż podskoczyła, kiedy wybuchnął śmiechem. Wciąż rechocząc odłożył książkę i uśmiechnął się do niej ciepło. Tym bardziej się zdziwiła.
- Eluś, byłem na terapii. Skończyłem z drzewami.
Wytrzeszczyła oczy. Jak to… skończył? Taka piękna miłość… Znaczy… Ale przecież…
- Poważnie. Teraz widzę, jaki był ze mnie świr. Zakochać się w drewnie, dobre sobie!
Jeszcze przez moment gapiła się na niego z otwartymi ustami. Potrząsnęła głową. Chciała się z niego ponabijać. A tu proszę bardzo, znormalniał.
Odwróciła się na pięcie.
- Skoro tak… Hmm… To fajnie, serio. – mruknęła coś- To ja… Muszę spadać.
- Czekaj!- zawołał- Wiesz… Jeśli miałabyś ochotę gdzieś wyskoczyć, zadzwoń.
Puścił do niej oko.
Zastanowiła się. W sumie bez tego dziwnego zboczenia wydawał się być całkiem miły. Tak, zdecydowanie milszy niż kiedyś. To pewnie przez tą terapię. I jeszcze tak ładnie się szczerzył… O, teraz mieszka u Ludwiga, na pewno ma dużo kasy!
- Pewnie, zadzwonię niedługo!
Stał jeszcze w drzwiach patrząc jak znika za rogiem. Upewnił się, że odeszła i natychmiast trzasnął drzwiami. W locie chwycił atlas który mu przyniosła, zbiegł po schodach do piwnicy i zabarykadował się tam na cztery spusty.
Podszedł do niewielkiego stolika. Stał na nim  wysoki przedmiot zakryty jedwabnym materiałem. Natychmiast go zerwał ukazując… Mały dąb.
- Agugugugu~!- zawołał rozradowany i palcem połaskotał listek drzewka- Kto dzisiaj kończy kolejny roczek? Mój kochany Gildrzewuś!
Spojrzał na trzymany w ręku atlas i uśmiechnął się iście diabolicznie. Zniknął dziecku z oczu i dało się słyszeć jedynie dźwięk rozsuwanego rozporka i ryk radości.
- NABRAŁA SIĘ!


THIS IS THE END
Rozdział ostatni, epilogowy, toteż niezbyt długi.

To już ostateczny koniec tej serii. W sumie szkoda, bo podobała mi się taka trochę inna wizja hetaliowych postaci.

Podziękowania szczegółowe napisałam już w poprzednim rozdziale. Teraz chciałabym tylko podziękować wszystkim, którzy czytali Różowy Kolor ZSRRu, a w szczególności tym, którzy go skomentowali. Naprawdę, wasze słowa dużo mi dają. I cieszę się, że podsuwacie mi swoje pomysły i poganiacie. To naprawdę miłe!




Oprócz tego chcę tylko dodać, że jeśli lubicie Łotwę z jajami, wyżywanie się na Lićku i mój zryty humor, zachęcam do czekania na kolejną serię, którą właśnie zaczęłam pisać. Fick o wdzięcznej nazwie "KacBerlin".

Hasta la vista!
© 2012 - 2024 Ame96
Comments83
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
KitrinaFalcon's avatar
Zawsze czułam że Łotwa jest fałszywy